środa, 6 lutego 2013

CZWARTE SPOTKANIE [1/2]



27 marca 2012.


Od ostatniego spotkania z Fabianem minęły trzy miesiące, a będąc osobą dokładną, to właśnie dzisiaj mijają. Podczas trwania tego okresu nie urwaliśmy ze sobą kontaktu, jednak był on dość sporadyczny. Jeśli mam być szczera, to im więcej czasu mijało od naszego ostatniego spotkania, tym rzadziej ze sobą rozmawialiśmy. Jeszcze przed nastaniem nowego roku obojgu nam się dostało od Mańki za to, że za jej plecami poszliśmy do Konrada i swoim pojawieniem się narobiliśmy tam sporego zamieszania. Najpierw dziewczyna palnęła mi długie kazanie o tym, jaką to odpowiedzialną osobę udaję, a ostatecznie nią nie jestem, bo kto na własne życzenie szedłby do Konrada, nie zważając na konsekwencje? Nie przejęłam się jednak jej gadaniem, przynajmniej nie mogłam sobie wyrzucać, że mu nie wygarnęłam tego, co o nim myślę. A gdybym tego nie zrobiła, to nie zaznałabym spokoju i ona doskonale powinna to wiedzieć, w końcu zna mnie jak mało kto. Na tym się jednak nie skończyło. Mańka, gdy tylko skończyła pouczać moją osobę, sięgnęła po telefon i zadzwoniła do Fabiana. Przez ponad godzinę mu truła, że dobrze ona wie, jaką to ja jestem upartą osobą i że on dobrze zrobił, idąc tam ze mną, bo dzięki temu Konrad nic mi nie zrobił, jednak to nie oznacza, że miał go uderzyć, bo może mieć przez to kłopoty. Na szczęście, jak to zawsze bywa – po burzy wychodzi słońce i ostatecznie obojgu udało nam się ją udobruchać, tak że puściła w niepamięć naszą potajemną konspirację. W końcu, ona też nie jest święta i w razie czego na jej atak mogłam odpowiedzieć uzasadnionym atakiem z mojej strony. Przecież to ona, we własnej osobie, spiskowała za moimi plecami z Fabianem i sądziła, że się niczego nie domyślam. Na siłę mnie z  nim swatała, w każdej naszej rozmowie o nim wspominała, niby przypadkiem, ale ja doskonale wiedziałam, że to jest celowe i dobrze przemyślane. Denerwowało mnie to coraz bardziej, aż w końcu przestałam z nią rozmawiać na temat młodego Drzyzgi. Dla własnego zdrowia kończyłam rozmowę w chwili, w której niepostrzeżenie schodziłyśmy na temat siatkarza. To był odpowiedni sposób, by zapobiec ewentualnemu konfliktowi pomiędzy nami i jak do tej pory sprawdzał się znakomicie.
Wracając do mojego utrzymywania kontaktu z Fabianem, wszystko zaczęło się psuć na początku lutego. Ja wpadłam w wir sesji i poświęcałam każdą wolną chwilę na douczanie się do egzaminów, a on grał wraz z AZS-em na dwóch frontach – w Polsce i w Europie, co pochłaniało znaczną ilość jego wolnego czasu. Ciągłe podróże, treningi, zmęczenie nie sprzyjały długim rozmowom, dlatego ich zaprzestaliśmy. I nawet kiedy moja sesja się skończyła, a Fabian miał jakiś spokojniejszy tydzień, nic w tym kierunku się nie zmieniło. Żyliśmy swoim życiem, od czasu do czasu wymieniając ze sobą sporadyczne smsy, czy prowadząc krótkie rozmowy na codzienne tematy.
Do Częstochowy też nie było mi po drodze. Nie dość, że biedną studentkę ostatnimi czasy nie było stać na taką podróż, to jeszcze na przemian z rodzicami zajmowałam się babcią, która pod koniec lutego na śliskim poznańskim chodniku złamała nogę, przez co nie mogła być już tak samodzielna, jak do tej pory była. Choć mówiąc szczerze, to ja spędzałam z nią o wiele więcej czasu niż moi zabiegani rodzice, ale nie uskarżałam się na nic. Czułam się wręcz w obowiązku, aby jej pomóc, skoro tej pomocy potrzebuje.
Mimo tego wszystkiego wciąż śledziłam poczynania AZS-u. Babcia, na szczęście, ma sportowy gust i tak jak ja uwielbia siatkówkę, dzięki czemu większość meczów oglądałyśmy (a jeśli chodzi o AZS, to śledziłyśmy wynik w Internecie, bo transmisji nie było) wspólnie, wymieniając się spostrzeżeniami. I kiedy AZS Częstochowa awansował do finału Pucharu Challange (i to do polskiego finału, bo drugim finalistą została Politechnika Warszawska), nie posiadałyśmy się ze szczęścia. Jedyną rzeczą, która mnie w tamtym momencie smuciła, to to, że nie będzie mi dane obejrzeć tych spotkań na żywo, bo przecież nie mogłabym zostawić niesprawnej babci samej. Co by za wnuczka ze mnie była? Upartość jednak odziedziczyłam po niej, a nie po którymś z moich rodziców, bo gdy tylko babcia dowiedziała się, że z jej powodu chcę odpuścić sobie ten dwumecz, kategorycznie zabroniła mi rezygnować z wyjazdu. A nawet dorzuciła mi pieniędzy do mojej puli przeznaczonej na mecze, dzięki czemu mogłam wybrać się na obydwa spotkania, nie musząc sobie niczego odmawiać, aby uzbierać potrzebną kwotę. Oprócz tego babcia bardzo żałowała, że musi jeszcze nosić gips na nodze, przez co nie może się poruszać jak do tej pory, bo jak stwierdziła, sama z chęcią wybrałaby się ze mną na taką wyprawę. To dzięki mojej miłości do częstochowskiego zespołu, ona też zaczęła mu z całych swoich sił kibicować. Nasłuchała się moich opowiadań i aż sama przesiąkła częstochowskim klimatem. Babcia musiała jednak zostać w domu, mimo że niezbyt była z tego zadowolona, a ja wedle jej zalecenia miałam korzystać z życia.
I jak mi poradziła (a może lepiej pasowałoby tu określenie rozkazała?), tak zrobiłam. Dlatego też w tej chwili jestem w Warszawie i oglądam na żywo wraz z Klubem Kibica AZS-u pierwsze finałowe spotkanie Pucharu Challange. Ubrana w meczową koszulkę, którą podarował mi Fabian podczas naszego ostatniego spotkania, byłam jedną z niewielu dziewczyn, które w dzisiejszym meczu kibicowały przyjezdnym. Klub Kibica AZS-u charakteryzował się tym, że w swoim składzie ma praktycznie samych młodych chłopaków, którzy słyną nie tylko z bezgranicznej miłości do częstochowskiego klubu, ale również z niezwykle ciętego języka, o którym przekonał się już niejeden zawodnik przeciwnej drużyny, jak i nawet naszego zespołu. Spotkałam ich przy wejściu na halę. Kiedy tylko zauważyli mój strój, który jednoznacznie pokazywał, że jestem za ich, a raczej za naszą, drużyną, przygarnęli mnie do siebie i tak oto znalazłam się w ich gronie. Zdążyłam już większość ich imion poznać przed meczem, bo od kiedy zabrzmiał pierwszy gwizdek, skupialiśmy się tylko i wyłącznie na wydarzeniach na boisku oraz na wspieraniu naszym dopingiem zawodników, czyli próbach przekrzyczenia miejscowych fanów.
I tak dotrwaliśmy do czwartego seta. Nasz AZS prowadził już w tym meczu 2:1 i właśnie miał piłkę meczową, którą… wykorzystał. Kiedy tylko sędzia odgwizdał koniec spotkania, nasza grupka swoją radością opanowała niemal całą warszawską halę. Wygraliśmy pierwszy mecz finałowy! Już dotykaliśmy europejskiego pucharu, nie mogliśmy go jednak jeszcze unieść w górę. Połowę zadania mamy za sobą, wykonaną najlepiej jak tylko można było to zrobić. Reszta roboty czeka na nas w Częstochowie, u siebie, we własnej hali, za 4 dni. Powinno być dobrze. To 31 marca powinniśmy dopełnić formalności, by później móc cieszyć się ze zdobycia europejskiego trofeum. Do końca jednak niczego pewnym być nie można, najpierw Akademicy muszą raz jeszcze udowodnić na boisku, że są lepsi od swoich kolegów z Warszawy. A ci na pewno nie będą chcieli oddać nam pucharu bez podjęcia jakiejkolwiek walki.
Ale w tej chwili nie myślałam o tym wszystkim. Ściskałam się z nowopoznanymi kibicami AZS-u, nie posiadając się z radości, że już jesteśmy w połowie drogi do osiągnięcia tak wielkiego sukcesu i zapisania się w historii częstochowskiej i przede wszystkim polskiej siatkówki. To że wiedziałam, iż jeszcze musimy wygrać drugi mecz, nie przeszkadzało mi w cieszeniu się z dzisiejszego zwycięstwa. Bo przecież było z czego! Ktoś mi jednak przerwał okazywanie mojej radości, szturchając w ramię. Gdy tylko się obróciłam, usłyszałam:
- Tatiana, ktoś chce z tobą rozmawiać.
Po czym chłopak, który właśnie mnie o tym poinformował, pokazał ręką w dół, gdzie stał… Fabian z Wiśnią. Obydwoje pomachali do mnie, kiedy tylko zorientowali się, że patrzę w ich stronę. Zbiegłam więc szybko w ich kierunku, by się z nimi przywitać i by chłopcy nie musieli zbyt długo na mnie czekać, bo zapewne nie mają zbyt wiele czasu na towarzyskie spotkania, muszą wraz z zespołem wracać do Częstochowy.
A ja swoją drogą powinnam być teraz w drodze na Dworzec Centralny, by jechać do domu, do Poznania. Ale to nie jest teraz najważniejsze, nie ten pociąg, to następny…
- Gratuluję! – wyrzuciłam z siebie wielce rozradowana, gdy tylko znalazłam się przy nich.
- Liczę na jakiś prezent dziękczynny za tą wygraną – uśmiechnął się cwaniacko Wiśnia, nadstawiając prawy policzek i pokazując na niego wskazującym palcem.
- No coś ty! Zgłupiałeś? – powiedziałam, robiąc wielkie oczy i udając niemałe oburzenie. – Miałabym cię policzkować po wygranym meczu?
Fabian roześmiał się na głos z mojej odpowiedzi, a Wiśnia tymczasem zrobił urażoną minę. Ucałowałam go jednak w ten nadstawiony policzek, zanim zdążył cokolwiek mi odpowiedzieć. Moja reakcja go widocznie zadowoliła, bo przestał patrzeć na mnie krzywo, tylko wyraźnie się rozpromienił.
- Tak lepiej – powiedział zadowolony. – A teraz wybaczcie, ale zostawię was samych. Pójdę porozdawać trochę autografów. Mam nadzieję, że do zobaczenia na finale w Częstochowie, Tatiana! – rzucił, spoglądając na mnie wyczekująco.
- Jak mi obiecasz, że znowu nie będziesz chciał mnie nosić przez halę na ramieniu, jak ten worek ziemniaków, to się zastanowię nad tym, czy się przypadkiem do was nie wybrać na ten finał – powiedziałam, udając, że poważnie zastanawiam się nad jego propozycją.
- Tego niestety nie mogę ci obiecać, bo jeżeli będzie to konieczne, to znów użyję wobec ciebie swojej siły – oznajmił mi Wiśnia, prężąc muskuły, których się po nim nie spodziewałam. W końcu środkowy nie wygląda na jakiegoś pakera, z niego to raczej typ takiego chuderlaka z sąsiedztwa… – Jeśli jednak będziesz grzeczna, to powtórka z rozrywki ci nie grozi – rzucił jeszcze.
- Obiecuję poprawę – powiedziałam, unosząc dwa palce w górę w geście przysięgi.
Wiśnia posłał mi tylko uśmiech, po czym odszedł, zostawiając nas samych.
- Dlaczego mi nie napisałaś, że będziesz w Warszawie? – spytał Fabian.
- A czy to cokolwiek by zmieniło? – spytałam, skupiając teraz całą uwagę na nim. – Poza tym do ostatniej chwili nie wiedziałam, czy na pewno przyjadę. Ale babcia zapewniła mnie, że sobie poradzi, że mam się nią nie przejmować i że mam jechać, no to jej posłuchałam i jestem – w skrócie opowiedziałam mu, jak było, gestykulując przy tym żywo.
- Cieszę się, że jesteś. Lepiej mi się grało ze świadomością, że jesteś blisko – powiedział.
Nie powiem, niesamowicie miło było usłyszeć takie słowa z jego ust. To chyba jedno z najmilszych zdań, jakie usłyszałam od kogokolwiek... Najgorsze jednak było to, że nie wiedziałam, w jaki sposób mam na nie zareagować.
- A skąd wiedziałeś, że tu jestem? – spytałam więc, żeby jak najszybciej zmienić temat i nie musieć odpowiadać na jego zaskakujący komplement.
- Zauważyłem cię. Będąc już na boisku, spojrzałem na nasz Klub Kibica i rozpoznałem cię po sylwetce. No i po mojej koszulce – rozpromienił się jeszcze bardziej, kiedy tylko o tym wspomniał.
- Obiecałam, że ją założę, słowa więc dotrzymałam – oznajmiłam zgodnie z prawdą.
Pewnie rozmawialibyśmy dalej, jednak przerwał nam w tym Sobala, który stojąc na środku boiska, zaczął krzyczeć tak głośno, że usłyszeli go wszyscy, którzy jeszcze nie zdążyli opuścić hali:
- Fabian, kończ już to romansowanie, bo się jeszcze Tatiana o tym dowie i będziesz miał przerąbane!
- A co, doniesiesz mi?! – odkrzyknęłam w jego kierunku.
Wojtek dopiero teraz zorientował się, że dziewczyną, z która Drzyzga w tej chwili rozmawia, jestem ja, we własnej osobie. Zrobił się czerwony na twarzy i nie wiedział, gdzie podziać oczy.
- O, to ty, Tatiana. Wybacz, nie poznałem cię… - odpowiedział mi zażenowany Wojtek, już trochę ciszej.
A wszyscy ci, którzy zostali jeszcze w hali, mieli rozrywkę w gratisie do zakupionych biletów.
- Nic się nie stało – odpowiedziałam mu z uśmiechem. – Może będę bogata, skoro mnie nie poznałeś? – mruknęłam, bardziej do siebie niż do niego.
- Ale to nie zmienia faktu, że za chwilę powinniśmy być w autobusie, Fabian – Sobala dodał jeszcze po chwili, patrząc wyczekująco na Fabiana, po czym zostawił nas samych.
Kiedy tylko zniknął nam z pola widzenia, spojrzeliśmy z rozgrywającym po sobie i w tym samym momencie zaczęliśmy się śmiać, bo Wojtek wyglądał co najmniej pociesznie, jak taki wystraszony i zawstydzony kilkuletni chłopczyk przyłapany na podkradaniu cukierków.
- Muszę już iść – mruknął po chwili ze smutkiem Fabian. – Ale odbijemy sobie to wszystko w Częstochowie, dobrze? Bo będziesz na następnym naszym meczu, prawda? – spytał.
- Postaram się być, ale niczego nie obiecuję, bo nie lubię nie dotrzymywać obietnic – odpowiedziałam.
Nie chciałam robić mu nadziei na coś, co może się nie zdarzyć. W końcu nie mogłam przewidzieć, czy w ciągu najbliższych 4 dni nie wydarzy się coś, co uniemożliwi mi przyjazd na finał, a nie chciałabym go w jakikolwiek sposób zawieść. A tak by było, gdybym obiecała, a ostatecznie nie przyjechała.
- Dobrze, rozumiem – powiedział Drzyzga, jeszcze bardziej markotniejąc.
- Ale za to mogę ci obiecać, że zrobię wszystko, aby tam być – powiedziałam z uśmiechem, po czym ucałowałam go w policzek. – Skoro Wiśni się dostało, to tobie także się należy – wyjaśniłam, kiedy spojrzał na mnie zaskoczony moim zachowaniem. – A teraz zmykaj, bo jeszcze ci odjadą i będziesz musiał biec do Częstochowy za autobusem.


*

31 marca 2012 roku.


Płakałam. Z poczucia bezsilności. Z obumierającej nadziei na korzystny wynik. Ze świadomości zbliżającej się klęski. Łzy ciekły mi z oczu samoczynnie, nie panowałam nad nimi. Do dzisiaj wszystko szło po naszej myśli. Mieliśmy przecież wygrany mecz na wyjeździe, wystarczyło tylko wygrać te trzy sety u siebie, nieważne było, ile setów oddamy przeciwnikom, byleby tylko na naszym koncie zapisać tą upragnioną trójeczkę, a później móc wznieść puchar w górę. Ale nie zrobiliśmy tego. Drugi mecz finałowy, tym razem w Częstochowie, zakończył się wynikiem 2:3 dla warszawskiej Politechniki i zdobywcę pucharu miał wyłonić złoty set. Byliśmy w nich mistrzami, w tegorocznych rozgrywkach niejednokrotnie o losach awansu decydowała dodatkowa partia, która zawsze kończyła się na naszą korzyść. A teraz? Właśnie przegrywamy 0:6, a ja nie mogę nic zrobić, by im pomóc, co jeszcze bardziej mnie dobija…
Ludzie na hali chyba odczuwali coś podobnego do mnie, bo w środku na dłuższą chwilę zapanowała złowroga cisza, jakby kibice przestali wierzyć, że to się może udać. Jakby pogodzili się z nieuchronnie zbliżającą się porażką. Nawet radość ze zdobycia pierwszego punktu przez AZS nie była zbyt duża. Po chwili udało nam się zdobyć kolejne punkty, jednak przewaga, która na początku seta wypracowali sobie Warszawianie, tylko trochę stopniała, a każdy kolejny punkt przybliżał naszych rywali do zwycięstwa. Wydawało się, że Politechnika kontrolowała wynik… jednak nagle coś się zmieniło. W pewnym momencie złotego seta pod siatką zapanowało niesamowite zamieszanie. Decyzja sędziów była kwestionowana najpierw przez Częstochowian, a gdy sędzia zmienił zdanie – przez Warszawian. Na tablicy widniał wynik 12:13 dla Politechniki. Nadzieja w nas wszystkich wróciła na nowo, a doping był jeszcze głośniejszy.
Przed meczem, jak nigdy, miałam idealnie pomalowane paznokcie na zielono, w tej chwili obecność lakieru na nich jakiś czas temu ujawniał tylko mały skrawek zieleni na palcu wskazującym prawej ręki. Jeszcze chwila, a z nerwów zaczęłabym je obgryzać, a przecież tak długo je hodowałam. Pierwsza piłka meczowa. Nic. Druga piłka meczowa. Nic. Trzecia piłka meczowa. Nic. Czwarta piłka meczowa. To samo. Nic nie wskazywało na to, że ten złoty set będzie tak bardzo trzymał wszystkich w napięciu, nie po tak złym początku w wykonaniu Częstochowian. Aż tu nagle…
WYGRALIŚMY!
Wreszcie jeden z zespołów wykorzystał piłkę meczową, a najważniejsze, że tym zespołem był AZS. Nie mogłam w to uwierzyć… Na serio wygraliśmy, mimo że w złotym secie przegrywaliśmy już 0:6? Przecież to jest niemożliwe, aby wygrać, a jednak… dokonaliśmy tego! Zdobyliśmy Puchar Challange! Pokonaliśmy Politechnikę!
Boże, nie wierzę. Ale to jest Jasna Góra, tu już niejeden cud miał miejsce w swojej historii.
Płakałam, ale tym razem ze szczęścia. Z nieopisanej ulgi, wyrzucając tym z siebie nagromadzone emocje podczas całego spotkania. Skakałam jak dziecko, cała zapłakana, zapewne cała moja twarz była w tuszu do rzęs. Ale nie przejmowałam się, to nie było najważniejsze w tej chwili. Ściskałam się z nieznanymi mi ludźmi, tylko dlatego, że nasz AZS wygrał, że zdobył dla Polski coś, co od tylu lat nikomu nie udawało się zdobyć. Mało ważne jest to, że Puchar Challange jest trzecim co do ważności europejskim trofeum w siatkówce. Najważniejsze, że to nam udało się go zdobyć.
Jezu. Jestem świadkiem historii.
Siatkarze uradowani niemniej od nas biegali po boisku jak mali chłopcy. Naprawdę, cieszyli się jak dzieci. Wszyscy zgromadzeni w Hali Polonia (oprócz zawodników i nielicznej grupki kibiców Politechniki) świętowali. To jest przecież niesamowity sukces, który powinien uświadomić wszystkim, jak wielki potencjał ma w sobie AZS, który wyszkolił w swej historii tylu znakomitych zawodników i który od kilku lat nie ma żadnych sław w swoim składzie, a jednak potrafi walczyć o najwyższe cele.
I wygrywać. Zdobywać coś, co tej pory mało komu w Polsce udało się zdobyć.
W międzyczasie na boisku pojawiło się podium. Z tego wszystkiego nie zarejestrowałam, kiedy to się stało. Po kilku minutach stali na nim zawodnicy AZS-u, a nasz kapitan i jednocześnie MVP finału, Dawid Murek, wzniósł puchar w górę. Byłam niesamowicie dumna z nich wszystkich. A z Dawida to już w ogóle. Należało mu się takie wyróżnienie, wrócił do gry po koszmarnej kontuzji, po długiej i wyczerpującej rehabilitacji. Wielu nie dawało mu już szans na powrót, bo za stary, bo kości już się tak nie goją, bo to i tamto, a on się tym nie przejął, zagryzł zęby i udowodnił wszystkim, że nie warto było go skreślać, że jeszcze jest potrzebny i że może coś osiągnąć w siatkówce. Dla mnie był już żywą legendą, na której powinni wzorować się młodzi zawodnicy.
Kiedy tylko puchar został wzniesiony w górę, z armatek wystrzeliły złote papierki, a z szampanów wystrzeliły korki. Na boisku nagle zaroiło się od fotoreporterów, chcących upamiętnić te piękne chwila, co chwila błyskały flesze aparatów. Wszyscy śpiewali, skakali, płakali… jednym słowem, niesamowicie się cieszyli z tego sukcesu. Aż trudno było mi nadążać z rejestracją tych wszystkich wydarzeń, w końcu ja też nie posiadałam się ze szczęścia. Do tego łzy, które wciąż ciekły z moich oczu, ograniczały mi pole widzenia.
Nawet nie wiem, kiedy sytuacja na boisku się trochę uspokoiła i w jaki sposób znalazłam się obok Fabiana, ale nie to było najważniejsze w tym momencie. Z tej całej euforii zbytnio nie kontaktowałam, co się dzieje dookoła mnie i nie panowałam nad sobą i swoimi reakcjami. Może dlatego zrobiłam to, co zrobiłam?
A co takiego zrobiłam? Otóż po ceremonii dekoracji Fabian przywołał mnie do siebie, pokazując mi na migi, abym zeszła do niego, na dół, na parkiet. Tak też zrobiłam. Kiedy znalazłam się już obok niego, to rzuciłam mu się na szyję z tej całej radości mnie przepełniającej i go… pocałowałam. Tak, dobrze czytacie, nie macie żadnych zwidów czy coś, pocałowałam go. W USTA. A najlepsze jest to, że kompletnie nie zorientowałam się w tym, co właśnie robię, dopiero po kilku minutach to do mnie dotarło. Zdążyłam się od niego oderwać, pogratulować mu sukcesu, obejrzeć z każdej strony medal, dumnie wiszący na jego szyi i zapozować do zdjęcia jednemu z fotoreporterów, który pojawił się obok nas, chcąc uchwycić Fabiana z jego dziewczyną, by sobie uświadomić co się przed chwilą stało.
A zaraz po tym…
- Ekhem… - usłyszałam głośne chrząknięcie kogoś, stojącego obok nas. - Może przedstawisz mnie wreszcie swojej dziewczynie, synu?
Z tej całej euforii jaka panowała w tej chwili, skutecznie wyrwał nas jakiś poważny głos, który jak się okazało, należał do Drzyzgi Seniora.
- Eeee… - Fabian lekko się zawiesił, będąc tak samo mocno zdziwiony całą sytuacją, jak ja. – Jasne, tato. To jest właśnie Tatiana. A to mój ojciec – ogarnął się jednak i nas sobie przedstawił.
Po chwili moja dłoń była ściskana przez dłoń rodziciela Fabiana.
- Miło mi wreszcie cię poznać – powiedział, przyglądając mi się z uwagą. – Chętnie zamieniłbym z tobą kilka zdań, jednak obowiązki wzywają – powiedział.
Po czym wskazał na studio, w którym czekali jego koledzy z telewizji Polsat i przyglądali się nam z uwagą. Mówiłam już kiedyś, że niezbyt lubię być w centrum uwagi? A niestety, znowu jestem i to znowu przez Drzyzgę… A tym razem, to nawet przez dwóch Drzyzgów.
Po chwili pan Wojtek odszedł od nas, nie dając mi nawet szansy na jakiekolwiek odezwanie się w jego stronę.
- Czy mi się wydaje, czy on za mną nie przepada? – spytałam Fabiana, kiedy tylko jego ojciec zdążył się już oddalić od nas na odległość, dzięki której nie mógł usłyszeć mojego pytania.
- Nie, no coś ty – zaprzeczył szybko młody Drzyzga.
Jego ton głosu jednak od razu mi zdradził, że nie jest w tym momencie ze mną szczery. Może nie znam go zbyt długo, ale to od razu potrafię rozpoznać.
- Powiedz mi prawdę – poprosiłam.
W tej chwili spoglądałam na niego uważnie moim bazyliszkowym spojrzeniem, który miał go wystraszyć i nakłonić do wyjawienia prawdy.
- No… dobrze. Nie chciałem ci tego mówić, żeby ci przykro nie było, ale niestety… masz rację – uległ mi po chwili Fabian, nie mogąc już dłużej wytrzymać mojego spojrzenia.
Wiedziałam, że zadziała! Mój gniewny wzrok zawsze działa.
- Czym zdążyłam mu już podpaść? – spytałam go więc z zainteresowaniem, bo nie przypominam sobie, abym miała jakieś grzeszki na sumieniu w ostatnim czasie.
Może i nie byłam prawdziwą dziewczyną Fabiana, ale wszyscy mnie tutaj za nią brali. Coraz częściej słyszałam: „to ona”, „to ta”, „to jest dziewczyna Drzyzgi i tym podobne komentarze za moimi plecami. A dzisiaj to już w ogóle się nasłuchałam tego typu wypowiedzi na hali. Po meczu w Warszawie chłopcy z Klubu Kibica zorientowali się, że z Drzyzgą znam się całkiem dobrze i chyba puścili w obieg informację, że jestem jego dziewczyną. Ale dlaczego mnie to dziwi? Mówiąc szczerze, to już przyzwyczaiłam się do tego i w ogóle mi to nie przeszkadzało. A przecież swoim dzisiejszym zachowaniem tylko wzmogłam liczbę plotek na ten temat, a raczej upewniłam wszystkich, że na serio jestem w związku z Drzyzgą.
- Ojciec uważa, że to przez ciebie rozstałem się z Gosią – z zamyślenia wyrwał mnie głos Fabiana.
- Ale to nieprawda? – spytałam, a on pokiwał głową na potwierdzenie. – I nie powiedziałeś mu, że się myli? – zdziwiłam się.
- A bo to raz mu mówiłem, że to ona zakończyła nasz związek i to nie z twojego powodu, bo spotkałem cię jak już byłem sam? Ale ojciec mi nie wierzy – podzielił się ze mną tymi informacjami. – Musisz wiedzieć, że Gosia była jego ulubienicą i trudno mu pogodzić się z tym, że już nie jesteśmy razem. Ale musi zaakceptować to, w końcu to moje życie, a ja wiem, że już nic z tego nie będzie, nie mógłbym drugi raz wejść do tej samej rzeki.
Pokiwałam twierdząco głową na znak, że go rozumiem. Miałam to samo, a nawet w moim przypadku było gorzej, bo ja w ogóle nie miałam zamiaru wchodzić do jakiejkolwiek rzeki. Choć według większości osób zgromadzonych w tej hali, już weszłam…
- Poza tym… - zaczął, ale nie dane mu było dokończyć, bo obok nas pojawił się Hebda z Wiśnią.
- Za dwie godziny w „Magiku”, obecność obowiązkowa – zaintonował Miłosz, po czym uśmiechnięty podreptał dalej, by poinformować o tym resztę.
- Mam nadzieję, że będziesz, Tatiana, bo mam zamiar porwać cię do tańca – oznajmił mi rozradowany Wiśnia. – A wiedz, że jestem perfekcyjnym tancerzem – pochwalił się.
- Chętnie bym się o tym przekonała, ale… no nie wiem… bo… - zaczęłam się jąkać, próbując na poczekaniu wymyślić jakąś wymówkę.
Łukasz westchnął.
- Czyli jednak będę musiał użyć swojego ramienia po raz drugi? – spytał retorycznie, jakby zawiedziony moim zachowaniem. – Posłuchaj, w naszym kręgu jesteś oficjalną dziewczyna Fabiana, jesteście ze sobą już dość długo, bo od września i to cud, że chłopaki nie wywęszyli jeszcze jakiegoś podstępu. Przecież rzadko kiedy cię widzą na meczu, czy u boku Drzyzgi. Jeżeli więc nadal chcecie udawać, to macie razem pojawić się na tej imprezie, dzióbki moje kochane – oznajmił nam ze spokojem.
- A chcemy dalej to ciągnąć? – spytałam Fabiana, będąc ciekawa, co mi odpowie.
- A jeśli cię poproszę, żebyś dotrzymała mi towarzystwa, to się zgodzisz? – spytał po chwili namysłu i z niemałym ociąganiem Fabian, zdobywając się na odwagę.
- Ale ja się nie mam w co ubrać! – wykrzyknęłam, podnosząc w górę ręce, by po chwili pozwolić im bezwładnie opaść wzdłuż ciała. – Nie zabrałam przecież ze sobą żadnej sukienki, bo nie widziałam potrzeby, a nie pójdę tak ubrana, bo to dopiero wzbudzi podejrzenia. A od Kariny niczego nie mogę pożyczyć, nie ten rozmiar…
- O to się nie martw – rzucił beztrosko Wiśnia, jakby nie widział problemu. – Moja Natalia pożyczy ci sukienkę, jesteście w tym samym rozmiarze, więc powinna pasować.
- Ale… - zająknęłam się.
- Nie chcę już słyszeć żadnego sprzeciwu! – usłyszałam jeszcze od Wiśni, który zakrył sobie uszy, obrócił się na pięcie i odszedł.
No cóż, Wiśniewski postanowił za mnie. Znowu. Ale może to i lepiej? To będzie dobra okazja, aby wyjaśnić sobie wszystko z Fabianem. A mam mu co wyjaśniać, zwłaszcza powinnam wytłumaczyć mu moje dzisiejsze zachowanie po końcowym gwizdku, bo jeszcze sobie chłopak pomyśli coś, czego nie powinien i wtedy to dopiero będziemy mieli problem. A tego byśmy nie chcieli, bo po co psuć coś, co funkcjonuje między nami bardzo dobrze?
- Jak wy z nim wytrzymujecie na co dzień? – spytałam, spoglądając wielkimi oczami na Fabiana i zostawiając sobie poważne rozmowy potem.
Lepiej zabrać się za to na neutralnym gruncie, gdy obok nas nie będzie kręciło się tylu gapiów. Nie chcę po raz kolejny być w centrum zainteresowania…
- My to my, ale Natalia… Ona to dopiero ma do niego anielską cierpliwość – odpowiedział mi Fabian na moje retoryczne bądź co bądź pytanie, uśmiechając się przy tym szeroko.
Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu w tej chwili. Po prostu, nie potrafiłam.



______________________________

Teraz już wiem, jak się czuje Tatiana, jadąc na mecz do Częstochowy z Poznania. I strasznie jej tego zazdroszczę, bo to co przeżyłam w ten weekend, nie da się opisać słowami. To trzeba przeżyć.

AZS!


5 komentarzy:

  1. Ten kontakt Tatiany i Fabiana jest bardzo sporadyczny z tego co widzę. Choć w sumie nie powinnam się dziwić, oni przecież nie znają się aż tak dobrze. więc przypuszczam, że nie mają zbyt wielu tematów do rozmowy i znacznie łatwiej jest gdy się widzą twarzą w twarz (choć akurat w moim przypadku jest na odwrót < lol2 >). Szczerze mówiąc, nie dziwię się Tatianie, że wkurza ją swatanie Mańki. Mimo, że ja im kibicuję, to jednak doskonale wiem jak bardzo potrafi być to wkurzające. Jeszcze te wszystkie delikatne aluzje do osoby siatkarza, na dłuższą metę to jest bardzo męczące. Pocałunek w chwilach emocji jest zupełnie zrozumiały. To chyba trochę tak jakby Siwa odsłoniła przez Drzyzgą swoje prawdziwe "ja". No bo przecież ją do niego ciągnie, mimo, że wcale tego nie chce. Swoją drogą, mieć opinię dziewczyny Fabiana to wcale nie taka bajka. Zwłaszcza, że oni się nawet nie przyjaźnią :D Ale niech się przyzwyczaja, w końcu naprawdę zostanie jego ukochaną :D A Wiśnia zatykający uszy, żeby nie słyszeć sprzeciwu totalnie rozłożył mnie na łopatki xD

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja sobie tak tradycyjnie ponarzekam na nich; bachory wstrętne, ciągnie ich do siebie jak magnez, ale za cholerę się do tego nie przyznają. Dobrze, że Tatiana ma taką babcię (i Wiśnię, który wie, kiedy trzeba naszą parkę kopnąć w tyłki).
    HA! Wiadomo, że po zwycięstwie człowiek z radości robi różne rzeczy (to doświadczenie...), a akurat ta rzecz była przecudowna! :P Mam tylko nadzieję, że Fabian weźmie sprawy w swoje ręce i jakoś... pokieruje tą rozmową.
    Drzyzga senior ♥
    Ta Natalia to musi być anioł, nie kobieta :P Wiesz, że Cię kocham, prawda?
    Pamiętam tamten finał. Najważniejsze, że był nasz, polski. O ile się nie mylę, to kibicowałam Polibudzie ze względu na te problemy ze sponsorem, ale to, co wtedy zrobiła Częstochowa... za to właśnie kocham siatkówkę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Woow, powiem Ci, że ujęłaś mnie opisem przeżyć Tatiany. Nie, żebym nigdy w życiu czegoś takiego nie doświadczyła jako kibic określonych drużyn siatkarskich, piłkarskich czy tam innych, ale.. no.. nie wiem, czy umiałabym tak dobrze, tak fantastycznie opisać te wszystkie emocje, chwile zwątpień i nadziei, jakie kotłują się w głowie i duszy każdego prawdziwego kibica. Tak że brawo, BRAWO! :D To, oprócz, oczywiście, wyciśniętego na ustach Fabiana pocałunku Tatiany, w całym rozdziale ujęło mnie najbardziej. Nawet jakoś mniej mnie obeszło, że ojciec Drzyzgi jest do Siwej nastawiony na minus i gasi jej próby naprawienia z nim kontaktu (?) albo chociaż własnego wizerunku w surowych, Wojciechowych oczach. Najbardziej mi zapadł w pamięć bowiem właśnie finał Pucharu Challange. Nie byłam w hali AZS-u, nie brałam udziału w wieńczącym spotkaniu, ale dzięki Tatianie poczułam się tak, jakbym tam była razem z nią.
    I było to naprawdę i akredytowanie niesamowite uczucie!!
    Dziękuję :D

    pozdrowienia! cmok! cmok! ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ślepi są, ślepi po prostu. Dobrze, że istnieje jeszcze ktoś taki jak Wiśnia, kto myśli logicznie. Uwielbiam nieogarnięcie Sobali.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak sobie myślę, że to może dobrze, że nie utrzymują ze sobą stałego kontaktu, od którego obydwoje mogliby się uzależnić, w pewnym sensie. Tak przynajmniej oboje żyją swoim życiem, a nie wiszą dniami i nocami na telefonie. Poza tym, jak widać nawet po takiej przerwie tak się dobrze dogadują :) Nie umiem tego do końca wytłumaczyć, o co mi chodzi, ale powiedzmy, że mniej więcej o to :) Tatiana ma genialną babcię! Jak to czytałam, to sama pomyślałam o moim dziadku, który zawsze dokładał mi do meczów, żebym tylko czasem jakiegoś nie opuściła :) A ten złoty set i cały ten mecz z Politechniką, to pamiętam jakby to było wczoraj i do tej pory nie mogę wyjść z podziwu dla AZS-u, że to wygrali. Fakt, pod Jasną Górą dzieją się różne rzeczy, a wtedy zdarzył się pewnego rodzaju cud, który jednak nie miałby miejsca, gdyby chłopaki nie wzięli się do roboty i nie pokazali, na co ich stać :D Niemniej jednak, Tatiana miała szczęście, że udało jej się pojechać na ten dwumecz, a na dodatek zakumplowała się z kibicami... Chyba trochę ją podziwiam, bo wiadomo, dla kogoś "z zewnątrz", kto się nasłucha opinii o naszych kibicach, to może być trochę przerażające, w końcu robią z nich kiboli, bandytów itp. I jeszcze to, że wszyscy uznają Fabiana i Tatianę za parę :D Nie zdziwiłabym się, gdyby to była sprawka Wiśni hahaha :D Jedynym negatywnym akcentem tego rozdziału było spotkanie z Drzyzgą seniorem. Powiem ci, że właśnie tak go sobie wyobrażam, jakiego takiego gbura i buraka :D Czepia się dziewczyny, chociaż nie zna prawdy i najwyraźniej nie chce jej poznać. Szkoda, że ją krzywdzi takimi opiniami :/ To ja teraz czekam jak tam się impreza uda i co się wydarzy ;) Dobrze, że ją namówili, Wiśnia to niemal szantażem, ale najważniejsze, że cel został osiągnięty :D Co oni by zrobili bez tego Łukasza, takie dwie ciapy ;) A Sobala mnie rozłożył na łopatki, śmiałam się z tego przez dobrą chwilę :D Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń